AKTUALNOŚCI
GALERIE
MIEJSCA I LUDZIE

40 lat MFPJ: Od awangardy bitowej do jazzowego fortepianu

DATA: 22 listopada 2013 | AUTOR: Redakcja wkaliszu.pl
    Wiele jazzowych gwiazd zdążyło zagrać w Kaliszu zanim stały się zbyt drogie dla organizatorów MFPJ. Kilka nazwisk: Michel Petrucciani, Dollard Brand, Gonzalo Rubalcaba, Esbjörn Svensson, Sun Ra. - Przema Klimka okruchy z historii Międzynarodowego Festiwalu Pianistów Jazzowych w Kaliszu. 

    Nie raz „dał jazzu” – a dokładnie już 39 razy. Przetrwał kilka kryzysów, upadek socjalizmu i stan wojenny, a nawet żywiołowy napór siermiężnego kapitalizmu. A przecież to tylko muzyka, co prawda synkopowana, a więc pełna zawijasów rytmicznych, harmonicznych i melodyczny, niekiedy w formie i treści rewolucyjna; ale to nadal tylko muzyka. Za chwilę zabrzmią historyczne, jubileuszowe akordy - aż nie chce się wierzyć, że Międzynarodowemu Festiwalowi Pianistów Jazzowych w Kaliszu za moment stuknie „czterdziestka”. Wystartował w grudniu 1974 r. w dwóch odsłonach: konkursowej - dla pianistów, i koncertowej. Alibi dla dumnego przymiotnika „Międzynarodowy” stanowił nie tylko występ niemieckiego pianisty Joachima Kühna. Zagrali przecież także znakomici polscy muzycy o europejskiej renomie: Adam Makowicz, Mainstream (Jan Ptaszyn Wróblewski, Wojciech Karolak, Marek Bliziński i Czesław „Mały” Bartkowski) oraz Zbigniew Namysłowski Quintet (lider, Tomasz Szukalski, Karolak, Paweł Jarzębski i Bartkowski). 

    Kaliski festiwal mógł mieć zupełnie inny charakter i u zarania wcale nie był jazzowy. Wszystko zaczęło się od rocka, który w Gomułkowskiej Polsce nazwano big bitem. W drugiej połowie lat 60. wiatr wiał z Zachodu – także w Kaliszu powstała młodzieżowa scena muzyczna. Pojawiły się zespoły: Alabama, Waganci, Młody Blues. - Nie było oczywiście płyt zachodnich zespołów, dlatego słuchaliśmy przede wszystkim radia. Na początku Radia Luxemburg a później audycji Willisa Conovera, który prezentował muzykę jazzową  – mówi Jerzy Redlich, lider Młodego Bluesa. W 1968 r. zorganizowano Przegląd Zespołów Młodzieżowych Ziemi Kaliskiej i w tym samym roku powstał Klub Jazzowym, którego pierwszym prezesem był Bogumił Kunicki; po nim tę funkcję obejmowali: Marek Truszkowski, Bogdan Bogiel, Krzysztof Dobrowolski i Andrzej Laskowski.  W listopadzie 1969 r. odbyły się słynne Rytmy nad Prosną - I Ogólnopolski Festiwal Awangardy Bitowej w Kaliszu, do którego zgłosiło się 300 wykonawców, z czego do przeglądu wybrano 45 zespołów. Z pierwszą nagrodą z Kalisza wyjechała wówczas Barbara Trzetrzelewska – tak tak, słynna Basia, która później śpiewała w zespole Matt Bianco i zrobiła karierę solową na Zachodzie. Laureatami OFAB byli także: Krystyna Prońko i Jarosław Śmietana, najlepszy polski gitarzysta jazzowy, który zmarł niedawno. 

    Komuniści chyba nie lubili młodzieżowej awangardy, a na pewno nie podobała im się nazwa OFAB, dlatego po interwencji władz partyjnych kolejne dwie edycje przeglądu (1972 i 1973 r.) odbyły się już pod zmienioną nazwą: Festiwal Młodzieżowej Muzyki Współczesnej. I tak to się skończyło, bo za chwilę Kalisz miał już zupełnie inny festiwal, z zupełnie inną muzyką.

    Czas na jazz 

    Trudno dzisiaj dokładnie oddać atmosferę kulturalno-polityczną sprzed 40 lat: co się komu nie podobało, kto kogo naciskał, jak to się stało, że impreza rockowa przemieniła się w jazzową? Jan Cegiełka podpowiada, że jednym z ojców chrzestnych tej muzycznej reinkarnacji był Marek Karewicz. Znany fotograf i bon vivat przyjeżdżał do miasta nad Prosną już na festiwale bigbitowe a po powrocie do stolicy opowiadał wszystkim, jakie to świetne imprezy potrafią robić w Kaliszu. I to chyba Karewicz był łącznikiem między kaliskim Klubem Jazzowym a Stanisławem Cejrowskim i Zofią Komedową, którzy nadawali wówczas ton w środowisku jazzowym w kraju. - Zastanawiano się na ile współczesne nurty muzyczne są w stanie wykreować nowy przegląd. Stąd pomysł festiwalu i konkursu pianistów jazzowych w Kaliszu – mówi Barbara Fibingier, dyrektor Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu. - Myślę, że Karewicz dobrze zareklamował w stolicy środowisko kaliskiego Klubu Jazzowego. Te trzy imprezy bigbitowe odbiły się szerokim echem w całym kraju. Niestety, klimat dla muzyki rockowej nie był wówczas najlepszy, dlatego żeby nie tracić tego całego zapału i dorobku zdecydowano się powołać do życia festiwal stricte jazzowy. Tak mi to później tłumaczyli Stanisław Cejrowski i Zofia Komedowa – dodaje Cegiełka, animator kultury jazzowej, długoletni pracownik CKiS zaangażowany w produkcję festiwalu. 

    Pierwszy Międzynarodowy Festiwal Pianistów Jazzowych odbył się w grudniu 1974 r., a konkurs nazwano imieniem Mieczysława Kosza, zmarłego rok wcześniej znakomitego pianisty jazzowego. Odtąd w cyklu dwuletnim do 1993 r. odbyło się 10 edycji konkursu. Dlaczego później zrezygnowano z konkursu? - Przede wszystkim z przyczyn ekonomicznych. Trzeba było wybrać, co jest bardziej atrakcyjne dla publiczności: festiwal czy konkurs, bo na obie te formy w tamtym czasie pieniędzy już nie starczało – tłumaczy B. Fibingier. Niestety, chociaż organizatorzy próbowali zaangażować w imprezę fabrykę fortepianów Calisia, to się to nigdy nie udało, a nagrodę dla laureatów konkursu, czyli pianino „Calisia” zawsze trzeba było kupić od producenta.   

    Muzyka zakrapiana ginem

    Nie tylko środowisko jazzowe skorzystało z uchylenia żelaznej kurtyny, które nastąpiło w kraju pierwszej połowie lat 70., na początku epoki Gierka. Polska nabierała kolorów, co prawda na kredyt, ale każdy chciał mieć „malucha” (Fiat 126p), mieszkanie w bloku i pojechać na wczasy do Bułgarii. Inteligencja (była kiedyś taka grupa społeczna) słuchała jazzu. - To był rzeczywiście czas jazzu i ginu – przyznaje  B. Fibingier. - No bo nie ma jazzu bez gazu – przypomina popularne przed laty powiedzenie Krzysztof Dąbrowski, jeden z prezesów historycznego Klubu Jazzowego w Kaliszu. - Wszyscy żyliśmy festiwalem, pracowaliśmy oczywiście społecznie, ktoś załatwił tylko jakieś talony na obiad.  Po nocach siedzieliśmy robiąc plakaty i znaczki, przegotowując koncerty. Początkowo festiwal  Mieczysława Kosza miał być imprezą regionalną, na skalę Kalisza i okolic. Ale przejął to PSJ, który nadał mu rangę ogólnopolską, a nawet międzynarodową. Przyznam, że nawet trochę się obraziliśmy na PSJ, że podebrał nam pomysł i imprezę, i nie włączyliśmy się w organizacje I Festiwalu Pianistów Jazzowych w 1974 roku. Ale wybór patrona to był nasz pomysł, Klubu Jazzowego: Arka Szymańskiego, Andrzeja Laskowskiego i mnie jako ówczesnego prezesa. Warto może przypomnieć, że już wcześniej nasz Klub Jazzowy organizował w domu kultury w Kaliszu koncerty zespołów jazzowych. Kontaktowaliśmy się przez znajomych ze studiów, podsyłaliśmy sobie zespoły. Pamiętam, że w jednym z takich koncertów wystąpił Jarek Śmietana.       

    Koncerty I FPJ odbywały się w Kaliskim Domu Kultury przy ul. Łaziennej, przesłuchania konkursowe w Państwowej Szkole Muzycznej. Przez kilka lat festiwal wędrował po Kaliszu i dopiero w 1978 r. na stałe – z przerwą na remont CKiS – związał się  z budynkiem przy Łaziennej 6, gdzie przecież wystartował. 

    Jerzy Redlich był już pracownikiem domu kultury ale to nie on nagłaśniał pierwszy festiwal. - Nie było czym, bo pierwszy poważny sprzęt  dostaliśmy w 1975 albo 1976 roku. Ale ja usiadłem za konsoletą mikserską chyba dopiero w 1978 roku – mówi Redlich. - Wtedy rozpoczęła się kariera międzynarodowa Jurka, bo zachodnie gwiazdy wielokrotnie komplementowały jego pracę – dodaje dyrektor Fibingier. - Z muzykami raczej nigdy nie miałem problemów, za to nie raz musiałem toczyć prawdziwe wojny ze sprzętem. A jak sprzęgało, to i muzycy mieli prawo się zdenerwować. Teraz jest już taki sprzęt, że to nie wymaga większego wysiłku – mówi skromnie kaliski akustyk.  

    Istotna była również strona finansowa całego przedsięwzięcia, którego sam ówczesny Kaliski Dom Kultury (później wojewódzkim, dzisiaj CKiS) raczej by nie udźwignął.

    Przez pierwsze 10 lat MFPJ w Kaliszu utrzymywał i organizował PSJ, przy pomocy agencji Pagart, która kierował Andrzej Marzec. Kaliszanie byli od „czarnej roboty”.  - Jako młodzi pracownicy domu kultury mogliśmy się przy nich uczyć, podpatrywać i korzystać z ich doświadczenia – przyznaje B. Fibingier. Warszawa wzięła na siebie „międzynarodową” część festiwalu, czyli zaproszenie wykonawców zagranicznych. - Inicjatywa zorganizowania festiwalu była rzeczywiście kaliska. Ale Cejrowski, który był już sekretarzem generalnym PSJ wymyślił sobie swego rodzaju siatkę imprez jazzowych w kraju, w której obok Warszawy, Wrocławia, Krakowa i Lublina znalazł się festiwal kaliski. Słyszałem opinie, że pierwsze dwie edycje kaliskiego festiwalu były bardzo udane, trzecia już mniej, a czwarta, czego byłem bezpośrednim świadkiem i uczestnikiem, nawet dołująca. W Kaliszu brakowało partnera dla PSJ, żeby przynajmniej współdecydować o  festiwalu – tłumaczy Jan Cegiełka.

    Festiwal bardziej kaliski

    Odrodzenie, organizacyjne i artystyczne nastąpiło  w 1978 r., kiedy szefem Wojewódzkiego Domu Kultury był Lechosław Ochocki, który razem z Ciegiełką, Kazimierzem Matusiakiem, szefem Wydziału Kultury Urzędu Wojewódzkiego w Kaliszu i Stanisławem Fibingierem, prezesem Kaliskiego Towarzystwa Muzycznego pojechał do stolicy na rozmowy w sprawie przyszłości festiwalu. Wizyta okazała się owocna i od tej pory  kaliszanie mieli znacznie więcej do powiedzenia w kwestiach organizacyjnych, finansowych i artystycznych. I potrafili to odpowiednio spożytkować. Udało się wówczas sprowadzić do Kalisza dwóch doskonałych pianistów: Amerykanina Kenny Drew i Martiala Solala z Francji. W tamtym roku wystąpiły też polskie gwiazdy: niezapomniany The Quartet (Szukalski-Kulpowicz-Jarzębski-Stefański) oraz Sun Ship i Laboratorium. 

    Później kaliska impreza miała swoje lepsze i gorsze momenty. W pamiętnym 1981 r. festiwal został przerwany, kiedy w nocy z sobotę na niedzielę 13 grudnia Jaruzelski wprowadził stan wojenny. - Jeszcze w latach 70. władze Kalisza chciały zlikwidować festiwal, ale nie pozwolili na to Ochocki i Matusiak, którzy akurat interesowali się muzyką. W 1982 w stanie wojennym nie odbył się Jazz Jamboree w Warszawie, ale dzięki zaangażowaniu Ochockiego i Matusiaka udało się obronić kaliski festiwal. Pamiętam całonocny jubileuszowy koncert-maraton Zbyszka Namysłowskiego, w którym wystąpiło 40 muzyków. Później festiwal przeniesiono na 2 lata do Izby Rzemieślniczej a następnie do Teatru, do końca lat 80. na czas remontu budynku przy Łaziennej – przypomina Cegiełka. - Pracuję w Centrum od 1975 roku i na pierwszych festiwalach byłam normalnym widzem, obserwatorem. Pamiętam różne anegdoty z tego okresu. Biedny Laskowski chodził po korytarzu  i używając słów nieparlamentarnych pytał: dlaczego w tym mieście ten festiwal nikogo nie obchodził. Później powtarzali to kolejni, którzy mieli szansę zmierzyć się z organizacją tej imprezy. Od 1978 byłam sekretarzem jury konkursu, a w latach 90. po odejściu dyrektora Ochockiego musiałam się zająć stroną organizacyjno-produkcyjną. Warto przy okazji wspomnieć Tomka Tłuczkiewicza, któremu Kalisz dużo zawdzięcza, jeśli chodzi o promocję i organizację festiwalu. Ważną postacią był także nieżyjący już znakomity pianista Sławomir Kulpowicz, przez pewien czas dyrektor artystyczny festiwalu. Obecnie od wielu lat bardzo wspiera nas duet Paweł Brodowski i Tomasz Szachowski, obaj związani z  radiową Dwójką, gdzie prowadzą swoje audycje – mówi Barbara Fibingier.       

    Było pianistów wielu...

    Historia tych 40 lat to prawie 385 koncertów i 10 edycji konkursu. Od 1997 r. w miesięczniku Jazz Forum w plebiscycie czytelników wśród najważniejszych wydarzeń i festiwali w Polsce przez kolejnych 15 lat figuruje niezmiennie Festiwal Pianistów Jazzowych w Kaliszu. - Dla nas jest to bardzo cenna branżowa nagroda, która dopinguje  do utrzymania wysokiego poziomu. Były kryzysy, na początku lat 90. pojawił się pomysł przekształcenia imprezy w Piano-Rock-Song, ale na szczęście się z tego wycofano. Warto też wspomnieć, że festiwalowe plakaty przegotowywali wybitni polscy plakaciści, m.in.: Rafał Olbiński, Andrzej Pągowski, Rosław Szaybo, Jan Sawka, grupa Homework. A plakat przygotowany przez Piotra Młodożeńca zdobył nawet Grand Prix Międzynarodowego Festiwalu Plakatów w Warszawie – mówi szefowa Centrum.  

    To co najcenniejsze, czym festiwal może się rzeczywiście szczycić to umiejętność wyławiania znakomitych pianistów u progu ich światowej kariery. Wiele jazzowych gwiazd zdążyło zagrać w Kaliszu zanim stały się zbyt drogie dla organizatorów MFPJ. Kilka nazwisk: Michel Petrucciani, Dollard Brand, Gonzalo Rubalcaba, Esbjörn Svensson, Sun Ra – oni po raz pierwszy grali  w Polsce właśnie w mieście nad Prosną, zanim wystąpili na Jazz Jamboree i innych festiwalach w naszym kraju. Petrucciani zaczarował publiczność, do dzisiaj jego występ uznawany jest za jeden z najpiękniejszych w historii imprezy. Wielkim przeżyciem był także koncert Sun Ra Arkestra, który odbył się z dużym poślizgiem, bo samolot miał duże opóźnienie. - Na lotnisku wsadziliśmy muzyków do samochodu i pędziliśmy do Kalisza bez postoju, tak że Sun Ra musiał sikać w samochodzie do butelki po piwie – przyznaje dyrektor CKiS.    

    Niektóre koncerty były nagrywane i ukazały się na czarnych krążkach (Paweł Tabaka, Kenny Drew, Martial Solal i Dollard Brand) w serii wydawniczej pod redakcją nieżyjącego już Marka Cabanowskiego, zakochanego – jak twierdzi Jan Cegiełka - w Kaliszu i kaliszankach szefa wydawnictwa „Poljazz”. 

    Gdyby próbować wymienić artystów, którzy wystąpili w 39. edycjach MFPJ w Kaliszu zajęłoby to cały artykuł. Najważniejsze, że jest to cały czas rozdział otwarty, że w ostatnich latach festiwal „trzyma poziom” i w tym roku na kilka dni Kalisz znowu nabierze jazzowego kolorytu. A że jest on dzisiaj AD 2013 inny niż w poprzednich dekadach? - Kiedy festiwal startował byliśmy młodzi, pełni zapału, nie spało się trzy dni, spotykaliśmy wielu fantastycznych ludzi. To rodziło coś magicznego, niepowtarzalnego. Na czas festiwalu wszyscy mówili sobie po imieniu. Wszyscy szli na jam sessions. To był naprawdę czas jazzu i ginu. Dzisiaj trudno już o taką atmosferę. Profesjonalizacja trochę zabiła luz, tamten klimat i silne więzy międzyludzkie. To jest naturalne i niezależne od organizatorów – przyznaje Barbara Fibingier. - Dla nas bardzo cenne jest też to, że od lat karnety na festiwal kupują kaliszanie mieszkający w kraju i za granicą. Co roku przyjeżdżają odwiedzić rodzinne miasto, spotkać przyjaciół i posłuchać dobrego jazzu. W latach 90. nastąpiła zmiana pokoleniowa: wierni jazzfani zaczęli przychodzić ze swoimi dziećmi, niektórzy jakby ustąpili miejsce synom i córkom.  Najważniejsze, że sala jest zawsze pełna, że wyrosło nam młode pokolenie słuchaczy.* 

    Przemo KLIMEK

    *Artykuł ukazał się na łamach najnowszego numeru kwartalnika "Kalisia Nowa".

    Komentarze

    Najczęściej odwiedzane