AKTUALNOŚCI
GALERIE
MIEJSCA I LUDZIE

SYLWETKA: Kościelak: Ocalić Kalisz od zapomnienia

DATA: 1 kwietnia 2021 | AUTOR: Redakcja wkaliszu.pl
    Zbigniew Kościelak. Fot. Tomasz Skórzewski.

    O ,,Nocach i Dniach'', nauce języka polskiego chińskich studentów, siatkarskiej potędze Augusto oraz miłości do Kalisza z poetą, pisarzem, dziennikarzem, publicystą i ,,Asnykowcem'' Zbigniewem Kościelakiem rozmawia Piotr Jaworowski

    Jesteś Asnykowcem, poetą, publicystą i długoletnim kaliskim dziennikarzem. Mało kto jednak wie, że urodziłeś się prawie 80 lat temu w bardzo literackiej miejscowości pod Kaliszem, Russowem. Jak wspominasz swoje dzieciństwo?
    - Russów twi we mnie a Maria Dąbrowska jest moją najmilszą pisarką. Moi rodzice wspominali panią Marię, czyli Marysię, która chodziła po wsi z zeszytem i zapisywała sobie w nim różne teksty. Kiedy ukazała się powieść ,,Noce i Dnie'' russowianie byli z tego bardzo dumni. W dworku Dąbrowskiej zaraz po wojnie mieściła się czteroklasowa szkoła podstawowa i biblioteka. Jedną z najważniejszych w niej pozycji były właśnie ,,Noce i Dnie'', które miejscowi chętnie czytali, gdyż żyli jeszcze ludzie, o których ona pisała w tej książce. Ja jako dziecko biegałem po parku wokół tego dworku z moim bliźniakiem Jurkiem, artystą malarzem po krakowskiej ASP, który zmarł w 1994 roku. W Russowie mieszkałem do 7 roku życia. Potem przeprowadziliśmy się do Kalisza.

    ,,Mijając Russów nie każdy wie,
    skąd tu ten zajazd Noce i Dnie?
    A we mnie Russów serdecznie tkwi
    bo tu przeżyłem dziecięce dni''.  

    Do Kalisza przeprowadziliście się zaraz po drugiej wojnie.
    - Mój ojciec uważał, że nauka jest najważniejsza, bo wojna pokazała, że można wszystko stracić w życiu, ale tego, co ma się w głowie, co się umie, tego nie można stracić. Chodziłem do podstawówki im. Elizy Orzeszkowej, w której obecnie mieści się Młodzieżowy Dom Kultury. W szóstej klasie uczyła mnie polonistka, pani Szolcowa, która pochodziła z rodziny słynnego Szolca-Rogozińskiego. Wywróżyła mi, że będę publicystą. Zostałem dziennikarzem, choć marzyłem, żeby być pisarzem. W 1956 roku, po skończeniu podstawówki, ,,wszedłem'' w mury liceum ,,Asnyka''. 

    Który zawsze był Ci bliski...
    - Kiedy przeprowadziliśmy się do Kalisza na ulicę Babiną to najbliższą szkołą był dla mnie właśnie ,,Asnyk''. Jako dzieciak z podstawówki wdrapywałem się na mur od strony ulicy Parczewskiego, bo tam na boisku odbywały się szkolne mecze piłkarskie i lekkoatletyczne zawody. Marzyłem o tym, żeby zostać uczniem tej szkoły. ,,Asnyk'' zawsze był dumą dla wszystkich, którzy tę szkołę kończyli. To było bardzo twórcze środowisko, czego wyraz dawaliśmy później m.in. działając prężnie w stowarzyszeniu absolwentów tej szkoły ,,Asnykowców''. 

    ,,Za dumę i za radość, za Stowarzyszenie,
    Za ten Jubileusz, dorobek wspaniały, 
    Za to wspólne bycie i za mądre chcenie,
    Żeby ten nasz Asnyk, żeby Kalisz cały
    Wciąż byli na fali i mieli wznoszenie!''

    Szkolne lata to jednak nie tylko lekcje w klasach.
    - W tamtych latach, kiedy ja chodziłem do ,,Asnyka'' to było męskie liceum. Żeńskim były ,,Jagiellonki''. Te dwie szkoły były zawsze blisko ze sobą związane. Nawiązywało się wiele przyjaźni, a kilka z nich zakończyło się małżeństwami. Przynajmniej raz w roku odbywały się szkolne bale, czy to u ,,Nazaretanek'' czy ,,Jagiellonek''. Te zabawy były dla nas formą towarzyskiego poznania się i spędzenia wolnego czasu, bo przecież nie było wówczas dyskotek, a na dancingi byliśmy za młodzi. Bardzo miło je wspominam.

    Jako ,,Asnykowiec'' miałeś swój debiut literacki.
    - W 1960 roku jako reprezentanci ,,Asnykowców'' zostaliśmy zaproszeni do ,,Jagiellonek'' na Akademię z okazji Dnia Kobiet. Napisałem wówczas wiersz ,,Kwiatek dla pań'' i z tym utworem wystąpiłem przed szkolną publicznością. 

    ,,Ten kwiatek paniom ślę w nagrodę,
    Życząc, by były zawsze młode, 
    By uśmiech, szczęście, dni słoneczne
    Nie gasły nigdy - były wieczne!''

    Po zakończeniu recytacji chciałem obdarować swoją sympatię tulipanem, który trzymałem podczas występu w ręku. Posłałem kwiatek w jej kierunku, ale byłem tak stremowany, że trafił on do innej dziewczyny. Cóż, tak się zdarza...W ostatniej klasie liceum napisałem wiersz ,,Westchnienie maturzysty'', a jak byłem  już na studiach to powstało ,,Westchnienie studenta''. Od dziecka marzyłem o tym, żeby pisać. Chciałem pisać piękne powieści, ale zacząłem od wierszy i ta forma wierszowana mi do dzisiaj została, czego wyraz daję w najnowszej książce ,,Słowozdrój''.

    Po Asnyku poszedłeś na filologię polską na UAM w Poznaniu.
    - Po zdaniu matury postanowiłem studiować polonistkę, na którą byłem już od dawna zdecydowany. Podczas studiów włączyłem się do pracy w studenckim radiowęźle, recenzowałem też studenckie występy teatralne. W Poznaniu były wtedy słynne studenckie wiosny kulturalne. Podczas jednej z nich ogłoszono konkurs mowy staropolskiej. Wystartowałem w nim i zdobyłem pierwszą nagrodę. 

    ,,Naznamionowane jest dla nas oko społeczności grodu naszego i Akademiji naszej, a powinnością naszą jest w nauce i poćciwej zabawie nigdy się nie zaniedbywać''.

    Takie to były moje przygody ze staropolską mową. Pracę magisterską napisałem z ,,piłkarskiego języka'', co było wówczas językową sensacją. Dostałem nawet nagrodę rektora za najlepszą pracę magisterską. Otrzymałem też wówczas propozycję pracy lektora. Miałem uczyć cudzoziemców polskiego.

    Jak uczy się cudzoziemców języka polskiego?
    - To była dla mnie niesamowita atrakcja. Na poznański uniwersytet przyjechali studiować polonistykę... Chińczycy. Lekcje odbywały się w akademiku, w którym oni mieszkali. Na lekcjach, które odbywały się w sześcioosobowych grupach posługiwaliśmy się oprócz polskiego także językiem rosyjskim, gdyż goście z Chin byli absolwentami filologii rosyjskiej na Uniwersytecie w Pekinie. Języka rosyjskiego używałem jedynie do przekazywania im gramatycznych informacji, od razu uczyliśmy natomiast Chińczyków wypowiadania polskich zdań czy zwrotów. Oni byli bardzo pilni i szybko robili postępy, bo byli na co dzień, zanurzeni w polszczyźnie, a więc uczyli się pływać w basenie, a nie ,,na sucho''. Niektórych spotkałem później w ambsadzie Chin w Warszawie, gdzie mnie zaproszono. Potem pracowałem także ze studentami z Ameryki i z Afryki. Opracowałem nawet podręcznik do nauki języka polskiego dla cudzoziemców. Zacząłem też pisać doktorat.

    Twoje pierwsze próby w zawodzie dziennikarskim wypadły na studiach czy wcześniej?
    - W liceum już jako uczeń napisałem trzy teksty do ,,Ziemi Kaliskiej''. Na studiach pracowałem w radiowęźle, nawiązałem też współpracę z ,,Gazetą Poznańską''. Będąc pracownikiem uczelni, dostałem propozycję od jednego z moich kolegów z ,,Głosu Wielkopolskiego'', który zachęcał mnie do pracy w tej gazecie. Nie namyślałem się wiele. Napisałem dwa artykuły na próbę i zatrudniono mnie w dziale kulturalnym ,,Głosu'', gdzie po trzech latach zostałem kierownikiem. Po pewnym czasie skuszono mnie do ,,Gazety Poznańskiej''. Tam pracowałem przez trzy lata.

    Kiedy powróciłeś do Kalisza?
    - Na początku lat 80. otrzymałem propozycję zostania sekretarzem ,,Ziemi Kaliskiej''. A Kalisz przyciągał mnie wręcz magesowo i bez większego wahania przyjąłem tę propozycję. W ,,Ziemi'' pracowałem przez 8 lat. Potem przeniosłem się na stanowiska kierownika lokalnego oddziału ,,Chłopskiej Drogi'', która wówczas była ogólnopolską gazetą. Rozstałem się z nią w 1990 roku, a przez kolejne dwa lata pracowałem w kaliskiej redakcji ,,Głosu Wielkopolskiego''. Później znów związałem się z ,,Ziemią Kaliską'', a następnie zostałem rzecznikiem prezydenta miasta i Rady Miasta Kalisza. Tam pracowałem do emerytury.

    Wiele osób zna Twój głos z emocjonalnych komentarzy z meczów sportowych prezentowanych na antenie Radiu Centrum i telewizji lokalnej.
    - Jeśli chodzi o radiowe przekazy to wzorowałem się na Bogdanie Tuszyńskim, którego miałem okazję poznać oraz na Bohdanie Tomaszewskim. Ja byłem zafascynowany radiem i telewizją. Był taki czas, że Radio Centrum było słyszane niemal w każdym sklepie, urzędzie czy w taksówkach. Dzięki tej popularności radia i tego, że zawsze starałem się być blisko ludzi, blisko kibiców, byłem rozpoznawalny na mieście. Oprócz transmisji na żywo przygotowywałem też sportowe audycje czy magazyny. Lata 1992-98 były dla mnie bardzo twórczym okresem.

    Widziałeś od początku jak się rodzi złota drużyna Augusto, o której napisałeś później piosenkę.
    - Oprócz meczów w Kaliszu jeździłem na wszystkie najważniejsze wyjazdowe spotkania tej drużyny. Byliśmy z kamerą w Bielsku-Białej, Andrychowie, Bydgoszczy czy Chorzowie. To był wspaniały czas dla kibiców, którzy jeździli autokarem za naszą drużyną po całej Polsce. Nasi kibice kochali siatkówkę. Była to zaangażowana w kibicowanie, ale przy tym kulturalna ekipa. Kalisz po raz pierwszy zaczął sportowo przeżywać takie rzeczy jak zdobycie mistrzostwa Polski, Pucharu Polski czy występy w siatkarskich, europejskich pucharach. Choć na początku na tę ciasną halę przy ul. Łódzkiej nie wszyscy mogli wejść. Podobno oficjalnie na trybunach mogło zasiąść 300 kibiców, a mecze oglądało dwa razy więcej fanów. Tak wielkie było zainteresowanie grą dziewczyn z Augusto! 

    ,,Choćbyś miał serce niby lód
    i kieszeń na co dzień pustą
    i tobie zdarzy się cud
    (nad Prosną)
    gdy gra AUGUSTO''

    W ,,Słowozdroju'' piszesz o innym, kaliskim klubie sportowym Calisii, z którą byłeś mocno związany i przez pewien okres zasiadałeś także w zarządzie tego klubu.
    - Opowieść o Calisii była pierwszą moją książką z cyklu Kaliska Biblioteka Sportowa. Napisałem ją z cenionym i znanym kaliskim redaktorem sportowym Dariuszem Dymalskim z ,,Życia Kalisza''. Książka bardzo dobrze się sprzedała, a sądzę, że wielu kibiców Calisii do dziś chętnie do niej zagląda. Byłem przy reaktywacji i tworzeniu KP Calisia wspólnie z prezesem Ryszardem Feszczukiem czy Andrzejem Lipińskim, który wcześniej był też prezesem KKS-u oraz paroma innymi osobami. Z Calisią jestem uczuciowo związany jako kibic. Marzę o tym, by Calisia znów wróciła do rozgrywek piłkarskich a kibice mogli emocjonować się występami drużyny seniorów w lidze i pucharach. Dzięki nieżyjącemu już Zbyszkowi Białkowi poznałem i zaprzyjaźniłem się też ze środowiskiem wioślarzy i kajakarzy z Kaliskiego Towarzystwa Wioślarskiego, których również w ,,Słowozdroju'' portretuję.

    ,,Calisia klub nasz kochany,
    Calisia ma piękne dni,
    z Calisią bramki strzelamy.
    Z Calisią zawsze my!''

    Poźniej zacząłeś wydawać książki, nie tylko o tematyce sportowej.
    - Wiele osób kojarzy mnie głównie ze sportem, ale nie wie, że mam również zacięcie i przygotowanie literackie, że słowo to jest moje tworzywo podstawowe. W związku z tym postanowiłem zebrać swoje utwory, okolicznościowe wiersze i wydać ,,Słowozdrój''. W sumie napisałem ponad kilkadziesiąt książek. Obecnie do druku oddałem książkę o znanym piekarzu, radnym i społeczniku z Zawodzia Stanisławie Paraczyńskim.

    W ostatniej Twojej publikacji sporo miejsca poświęciłeś kultowym kaliskim lokalom.
    - Mam taką ideę, żeby ten nasz Kalisz opisać i utrwalić znane jego miejsca, stąd wiersze w ,,Słowozdroju'' opisujące lokalne restauracje czy kawiarnie. Niestniejący już Domek Parkowego to było znakomite, wręcz czarowne miejsce. Tam odbywało się bardzo wiele kulturalnych i artystycznych imprez oraz spotkań czy zabaw z konferansjerem przy muzyce, a kibice chętnie zaglądali po meczach, które odbywały się na stadionie przy ul. Łódzkiej. Był okolicznościowy Dzień Kobiet, Dzień Dziecka czy kiermasz kaliskiej książki. 

    ,,Ta kawiarenka sławna już w mieście, 
    bo gdy kto szuka miejsca miłego
    to je znajduje tu, gdzie jesteście - 
    w czarownym Domku Parkowego''

    Znaną kaliską restauracją był także ,,Kalmar'' przy ul. Śródmiejskiej. Prowadził go Andrzej Gajewski, który zapraszał na obiady siatkarki Augusto. Wpadałem tam często na obiad i po to, żeby dowiedzieć się co słychać w drużynie. Przedwojenną tradycję ma istniejąca na ul. Zamkowej restauracja ,,Pięterko'', którą prowadzi od wielu lat Zosia Wrotecka. Na ,,Pięterku'' spotykaliśmy się na zakończenie sezonu piłkarskiego Calisii, miałem tam promocję jednej ze swoich książek ,,Ciężka piłka'' o Andrzeju Lipińskim. W ,,Słowozdroju'' uwieczniłem będącą na rynku ,,Belle Epoque'' oraz będącą w parku miejskim KTW, w której odbywało się również wiele kulturalnych imprez.

    ,,Tu przy Zamkowej, atmosfera swojska
    Gościnne progi i kuchnia domowa,
    Nie bez przyczyny zwie się: ,,Staropolska'',
    Bo tu tradycja stara jest i nowa''.

     

    Sporo wierszy i okolicznościowych tekstów napisałeś o ukochanym Kaliszu.

    - Wszystko co kaliskie jest mi bliskie. Tak jak dla muzyka jego wyobrażoną rzeczywistością są dźwięki, dla malarza barwy i kształty, dla astronoma kosmos i konstelacje gwiazd, tak dla mnie tą rzeczywistością są słowa - ich treści, znaczenia, brzmienie. One są tworzywem do wyrażania myśli i uczuć, do utrwalania tego, co warto i trzeba od zapomnienia ocalać. Stąd te moje kaliskie książki i wiersze o ludziach z kręgu kultury, sportu, społecznego działania. A jest w tych opowieściach cały mój Kalisz, który dla tych, którzy go naprawdę kochają, pięknieje z bliska i daleka.

    ,,Jak Gałczyński z wróbelkiem będę na koniec szczery:
    kochajcie ten nasz Kalisz. Kochajcie, do jasnej cholery!

     

    Rozmawiał Piotr Jaworowski

     

    * Cytaty z wierszy pochodzą z książki ,,Słowozdrój'' Zbigniewa Kościelaka.

    Fot. Tomasz Skórzewski, archiwum prywatne Zbigniewa Kościelaka i kalisz.pl 

    Komentarze

    Najczęściej odwiedzane