AKTUALNOŚCI
GALERIE
MIEJSCA I LUDZIE

OLA WIERZBOWSKA: Dokumentowanie świata to moja pasja

DATA: 28 stycznia 2022 | AUTOR: Redakcja wkaliszu.pl
    Aleksandra Wierzbowska podczas jednej ze swoich wypraw do Armenii. Fot. Jan Kędzia.

    O dokumentowaniu ekstremalnych wypraw, eksplorowaniu klifów w Armenii, ''Morskich Opowieściach" i poczuciu wolności w górach z kaliską podróżniczką i dokumentalistką Aleksandrą Wierzbowską rozmawia Piotr Jaworowski.

    Jesteś pasjonatką podróży. Czy liczyłaś już, ile krajów odwiedziłaś?

    - Przyznam, że kiedyś liczyłam, ale zatrzymałam się na ponad 30 krajach. Wtedy przestałam liczyć. Zrozumiałam, że to nie ma dla mnie większego znaczenia. Będąc w danym miejscu nie chcę widzieć w nim kolejnego państwa na podróżniczej liście. Wolę skupiać się na historii, kulturze, ludzkich opowieściach. Z tego względu staram się, aby moje wyjazdy trwały jak najdłużej. Często powracam do tych samych miejsc. Wolę głębiej poznawać specyfikę danego regionu niż powierzchownie zwiedzać nowe kraje.

    Jak rozwijała się twoja pasja podróżnicza?

    - To był bardzo naturalny proces. W moim przypadku tak naturalny jak oddychanie. Od najmłodszych lat razem z siostrą byłyśmy przez rodziców ,,pchane” w świat. To właśnie im zawdzięczam otwartość oraz odwagę, aby ciałem i umysłem wychodzić za próg domu. W drodze zawsze czułam się dobrze. Dorastając poszukiwałam więc nowych miejsc i historii. Ponadto moi dziadkowie byli dokumentalistami. Wraz ze zdjęciami oraz opowieściami z drogi przekazali mi ciekawość świata oraz potrzebę jego rejestracji.

    Kiedy odbyłaś swoją pierwszą, samodzielną wyprawę?

    - W wieku 18 lat, tuż po ukończeniu liceum. Spakowałam plecak i poleciałam z ,,biletem w jedną stronę” na Islandię. To było moje marzenie od wielu lat, lecz wcześniej ograniczała mnie szkoła, do której musiałam wracać po wakacjach. Podróż na Islandię nie należała do tanich i musiałam na nią zapracować. Zatrudniłam się na ściance wspinaczkowej, oszczędzałam każdy grosz. Wtedy udało mi się również nawiązać pierwsze współprace z lokalnymi firmami, które zaopatrzyły mnie w liofilizaty i odzież termiczną. Gdy wyruszyłam na wyspę poczułam, że to właściwa droga.

    Dlaczego wybrałaś właśnie Islandię?

    - Islandią zaczęłam fascynować się, gdy nie była ona jeszcze zbyt popularna i wobec tego stanowiła pewnego rodzaju tajemnicę. Moja fascynacja przyszła od strony kultury. Miałam 13 lat, gdy pewnej nocy znalazłam w internecie dokument “Heima” opowiadający historię zespołu Sigur Rós. Obejrzałam go i poczułam, że islandzka muzyka, kinematografia, bezkresna przestrzeń i nietknięta ludzką ręką natura, bardzo ze mną współgra. Starałam się jak najwięcej dowiedzieć o Islandii, co kilkanaście lat temu nie było łatwe. Jedyna szkoła, w której prowadzono kursy islandzkiego znajdowała się w Krakowie. Uczyłam się więc na własną rękę. Stałam się wtedy fanatyczką Islandii i namiętnie męczyłam znajomych opowieściami o tej wyspie (śmiech).

    Okazało się, że jednak nie zostałaś na tej wyspie na stałe.

    - Gdy wyruszyłam w drogę, trudno było się zatrzymać. Na Islandii przeżyłam piękne i ważne chwile wędrując samotnie przez interior, chodząc po górach i lodowcach, przemieszczając się autostopem. Na swojej drodze spotkałam życzliwych i dobrych ludzi, co zburzyło przykry stereotyp o Islandczykach przedstawianych jako naród zamknięty i chłodny. Zawsze chętnie wracam na Islandię. W ubiegłym roku utknęłam na niej podczas pandemii na 8 miesięcy! Dobrze się tam czuję, to mój drugi dom, lecz w duszy zapisane mam zmieniające się horyzonty i na razie nigdzie nie planuję pozostać na stałe. Moja podróż zmienia wprawdzie swoją formę, ale czuję, że cały czas jestem w drodze.

    Przejdźmy do innej twojej pasji, jaką jest fotografia.

    - Zawsze pragnęłam rejestrować świat filmowo i fotograficznie. Kadry stanowiły dla mnie bardzo ważne źródła inspiracji i stały się sposobem na uzewnętrznienie siebie. Moje podróże szybko przeobraziły się w projekty wyprawowe, podczas których przyjęłam rolę dokumentalistki. Poprzez zdjęcia i filmy opowiadam historie z różnych części świata. Wielka pasja przerodziła się w zawód. W podróży bez celu nie byłabym w stanie się spełnić. Moje wyjazdy mają charakter eksploracyjny, sportowy i dokumentalny. Są próbą przybliżenia ludziom świata, który mam przywilej poznawać.

    Wróćmy do krajów, które zwiedziłaś.

    - W dzieciństwie często podróżowałam z siostrą i rodzicami do krajów europejskich - Francji, Hiszpanii, Irlandii, Niemiec, Norwegii, Turcji czy Holandii, w której byłam na wymianie w liceum. Dzięki temu stosunkowo wcześnie pojawiło się we mnie poczucie różnorodności i rozległości świata. Bardzo często podróżowaliśmy też po Polsce. To właśnie na tatrzańskim szlaku poczułam, że góry i wspinanie to moja przestrzeń i droga życia.

    Czym więc osobiście są dla ciebie góry?

    - Życiem, oddechem, wolnością. Są przestrzenią, w której przeszłam najważniejsze przemiany, gdzie ukształtował się mój charakter, skąd mam najpiękniejsze wspomnienia. W górach często szukam inspiracji do projektów artystycznych i wyprawowych. W Tatrach sporą część życia spędził mój nieżyjący już dziadek Henryk Wierzbowski, który był kartografem i taternikiem. Staram się docierać w miejsca, w których pracował i w których się wspinał; chodzić szlakami, które przemierzał. To mój sposób na poznawanie go i zrozumienie jego drogi.

    Rozumiem, że góry dla ciebie to nie tylko Tatry.

    - To oczywiście są także Sudety, Beskidy czy Bieszczady. Przeszłam tysiące kilometrów w paśmie polskich gór, wspinając się na wiele pięknych szczytów, pokonując różnorodność dróg wspinaczkowych. Góry stanowią centrum mojego życia. Poza Polską wspinałam się m.in. w Alpach, w amerykańskich Yosemitach, w skałach na Islandii.

    Otwierałam oraz dokumentowałam nowy rejon wspinaczkowy na dziewiczych ścianach Kaukazu w ramach międzynarodowej wyprawy Project Armenia, co zostało docenione przez Królewskie Towarzystwo Geograficzne. Chodziłam, bo trudno to nazwać wspinaczką, po Himalajach w Nepalu, docierając na wysokość ponad 5.400 m n.p.m.

    Gdziekolwiek jadę, nawet jeśli nie jest to wyprawa wspinaczkowa, staram się, jeśli jest taka możliwość, wyjść w góry, powspinać się z liną albo przynajmniej znaleźć głaz do boulderingu czy wybrać się na trekking.

    A inne miejsca w Polsce, do których lubisz wracać?

    - Bardzo cenię sobie nasze wybrzeże. Znajdują się tam piękne miejsca takie jak Poddąbie czy Orzechowo, które szczególnie polecam poza sezonem. To właśnie tam udało mi się zrobić zdjęcie na okładkę ,,National Geographic”. Mam więc do nich sentyment. Sentymentem darzę też Gdynię, którą kiedyś namiętnie odwiedzałam, a w której mój tata Lech, aktor Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego pozostawił wiele wspomnień pracując w tamtejszym Teatrze Muzycznym. Obecnie odbywam kurs w Gdyńskiej Szkole Filmowej. Jest to miasto, w którym czuję, tak jak w górach, powiew wolności.

    Powróćmy do twoich zagranicznych podróży. Czy często podczas nich spotykałaś się ze stereotypami?

    - Stereotypy funkcjonują wszędzie, nie tylko w Polsce. Najwięcej słyszałam ich podczas rowerowej wyprawy na Bałkany, którą odbyłam z moją przyjaciółką Nikol Kowalik. Serbowie odradzali nam wjazd do Albanii. Albańczycy niezbyt dobrze wypowiadali się o Serbach czy Bośniakach. Straszono nas, że zostaniemy pobite lub okradzione. Nic takiego się nie wydarzyło, a z niektórymi poznanymi na Bałkanach osobami wciąż mamy dobry kontakt. Bałkańskie stereotypy mają swoje źródło w trudnej historii półwyspu, lecz równie często oceniamy ludzi na podstawie zasłyszanych opinii, informacji przeczytanych w internecie. Wierzę, że zawsze należy pojechać, spotkać się z ludźmi osobiście, poprzebywać w ich towarzystwie, by móc wyrobić sobie własne zdanie. Lecz nawet wtedy należy pamiętać, że to tylko nasze subiektywne odczucia.

    Jak wyglądała wasza rowerowa wyprawa na Bałkany?

    - Nasza rowerowa podróż przez Bałkany trwała blisko 3 miesiące. Zdecydowanie nie był to wyścig. Kierowałyśmy się przez Czechy, Słowację, Węgry, a następnie Serbię i Macedonię do greckich Aten. Objechałyśmy Grecję i dotarłyśmy do Albanii, a dalej do Bośni i innych bałkańskich krajów, po drodze znajdując psa - Ajvara, którego przywiozłyśmy w sakwie do Polski, aby dołączył do mojej rodzinnej watahy. Półwysep Bałkański jest wybitnie górzysty. Codziennością były liczne podjazdy, wijące się kilometrami serpentyny. Wyruszyłyśmy w styczniu i przez miesiąc z zimna nie czułyśmy kończyn. Każdego dnia przewracałyśmy się na lodzie. Im dalej na południe, tym klimat stawał się cieplejszy, niekiedy wybitnie gorący, choć zdarzały się również dni, w których deszcz nie przestawał padać. Był to jednak element przygody. Napędzała nas ciekawość nieznanych nam miejsc i ludzi.

    Gdy odwiedzasz dany kraj, to co cię w nim najbardziej fascynuje? Kultura, historia, język, obyczaje?

    - Każdy element ma swoją wartość, choć szczególnie fascynują mnie ludzie. To jak odnajdują się w kontekście historii i kultury. Co mnie z nimi łączy, a co różni. Jaka jest ich rzeczywistość, poglądy, wartości. Nie staram się tego oceniać. Wystarczy mi poznawać, próbować zrozumieć. Nigdy nie wiesz co znajdziesz we wnętrzu drugiego człowieka.

    Słyszałaś jakieś historie, które cię mocno poruszyły?

    - Poruszyły mnie opowieści zasłyszane od kobiet w Armenii, które doświadczyły gwałtów i przemocy domowej. Podobnie jak pełne agresji zwierzenia mieszkanek domu dla bezdomnych kobiet na Islandii, w którym przez jakiś czas pracowałam. Ciężkie do udźwignięcia, często przemilczane, lecz niezwykle ważne historie. Zwracam uwagę na to, jak kobiety traktowane są w różnych częściach świata, jaki jest ich status społeczny, możliwości. Poruszyła mnie również opowieść mężczyzny, który podróżował przez Stany Zjednoczone autokarem. Miał w nim swoje biuro, prowadził biznes, mieszkał. Na pozór wiódł idealne życie. W rzeczywistości wiele lat temu został wykluczony z jednej ze wspólnot religijnych, tracąc tym samym rodzinę. Z czasem została u niego zdiagnozowana choroba afektywna dwubiegunowa. Zaadoptował psa, który oficjalnie miał wyczuwać nadchodzący atak padaczki. Później dowiedziałam się, że prawdziwym powodem adopcji była potrzeba posiadania kogoś, kto jest od niego zależny, aby odpowiedzialność powstrzymywała go przed samobójstwem. Szacuje się, że nawet 29% chorych odbiera sobie życie. Kilka miesięcy po naszej rozmowie napisał do mnie, że udało mu się skontaktować z rodziną. Wyznał im, że zmaga się z chorobą i zaczęli odbudowywać więzi. Głęboko w sercu noszę także historie uchodźców z Afganistanu oraz Somalii, z którymi pracowałam jako wolontariuszka na Islandii. Każda opowieść budzi we mnie wdzięczność za przywileje jakimi zostałam losowo obdarowana, a także poczucie odpowiedzialności i obowiązku, który z nich wynika. Wierzę, że jeśli posiadam paszport, dzięki któremu mogę podróżować po całym świecie, oraz zawód, który polega na opowiadaniu historii, to muszę opowiadać ważne historie i muszę oddawać w nich głos tym, którzy są pomijani, spychani na margines.

    To bardzo ważne słowa. Które z odwiedzonych przez ciebie krajów spodobały ci się najbardziej?

    - Oprócz Islandii pokochałam Armenię, która jest niczym nieoszlifowany diament zatrzymany w czasie. Tam przyjezdny wciąż jest gościem, a nie turystą. Ormian zapamiętałam jako otwartych i pomocnych. Pomimo ciężaru historii dbają o swoją tożsamość, kultywując tradycję i obrzędy.

    W Armenii, razem z moim zespołem, zostawiłam część siebie, otwierając nowy rejon wspinaczkowy liczący 3 sektory i 22 drogi.

    Uczyliśmy dzieci z pobliskich szkół podstaw wspinaczki oraz przekazaliśmy im część naszego sprzętu, aby podczas naszej nieobecności mogły kontynuować naukę. Ważnym punktem na mapie jest dla mnie również Nepal, w którym odbyłam himalajski trekking do Gokyo Ri przez przełęcz Cho La z widokiem na najwyższe szczyty świata, a następnie kontynuowałam marsz z Lukli do Katmandu przez wioski, które turyści najczęściej pomijają wybierając lot samolotem z najbardziej niebezpiecznego lotniska na świecie. Nepal zapadł mi w pamięci nie tylko ze względu na fantastyczne krajobrazy, ale na spotkania z ludźmi, dla których Himalaje, w których my szukamy wolności są niejednokrotnie murem dzielącym ich od świata. Wróciłam przepełniona pięknem, ale także uczuciem wstydu za ilość śmieci, które turyści rozrzucają na głównej trasie wiodącej do bazy pod Everestem.

    A czy próbowałaś, podczas swoich wypraw, jakiś regionalnych potraw?

    - Jestem na diecie roślinnej i nie bardzo koncentruję się na potrawach. Najczęściej celem jest dla mnie to, by przeżyć (śmiech). Przepadam za nepalskimi plackami naan z warzywami i czosnkiem. Poza tym bardzo smakują mi chlebki Jingalov Hat z górskimi roślinami i ziołami, które są tradycyjną potrawą Górnego Karabachu. W Nepalu po długim dniu wędrówki chętnie sięgałam po herbatę z miodem i imbirem. Zapewne rozczaruję wielu czytelników, ale moje podróże raczej nie należą do kulinarnych. Gdy coś mi zasmakuje, mogę to jeść codziennie.

    Zapytam teraz o twoją współpracę z "National Geographic".

    - W ubiegłym roku miałam przyjemność pracować nad projektem "Morskie Opowieści", którego inicjatorem był podróżnik Mateusz Waligóra. Projekt zakładał przejście całego wybrzeża Polski od Świnoujścia, aż po Piaski na Mierzei Wiślanej. 580 km marszu w 32 dni.

    Moim zadaniem była dokumentacja filmowo-fotograficzna. Dominik Szczepański odpowiadał za teksty. W drodze odbywaliśmy liczne spotkania z naukowcami, rybakami, mieszkańcami wybrzeża. Naszym celem było zrozumienie Morza Bałtyckiego, ze szczególnym naciskiem na problemy ekologiczne. Nagrania z wyprawy były na bieżąco emitowane w Dzień Dobry TVN oraz publikowane w mediach. W ramach wyprawy zrealizowałam także dwa spoty reklamowe dla naszych sponsorów - firm Aztorin i Dafi oraz krótki reportaż filmowy podsumowujący cały projekt.

    Nasz materiał docenił również magazyn "National Geographic", który postanowił uczynić Bałtyk głównym tematem styczniowego numeru, a jedno z wykonanych przeze mnie zdjęć trafiło na okładkę. Artykuł napisany przez Dominika Szczepańskiego i Mateusza Waligórę, ilustrowany moimi zdjęciami jest swoistym raportem na temat obecnego stanu naszego morza, który niestety nie jest optymistyczny.

    Czy są takie miejsca na świecie, do których chciałabyś jeszcze pojechać?

    - W tym roku mam w planach rowerowy trawers Australii wiodący przez jedne z najbardziej odizolowanych miejsc na świecie, będący wstępem do innej pustynnej wyprawy, którą przygotowuję od kilku lat. Na horyzoncie zawodowych projektów na ten rok jest także Pamir, powrót do Armenii i Nepalu, reaktywacja projektu rowerowego Bad Idea z Nikol Kowalik oraz żegluga oceaniczna. W międzyczasie przygotowuję się do pracy w rejonach konfliktów, takich jak m.in. Sudan Południowy, Syria czy Libia.

    Tak długo jak starczy mi sił i wiary w opowiadanie historii, zamierzam być w drodze. Czuję, że to jest moje powołanie.

    Rozmawiał Piotr Jaworowski

     

    Fot. archiwum prywatne Aleksandry Wierzbowskiej, Jan Kędzia, Nikodem Niewiejski, Eshan Bamyani Isaksson.

    Komentarze

    Najczęściej odwiedzane