O urokliwych, niezwykłych miejscach w Polsce, wędrówce pieszo-rowerowej i aktywizacji seniorów z przewodnikiem turystycznym, wieloletnim członkiem PTTK-u i pomysłodawcą wyprawy ,,Postaw serce na nogi” Janem Pankiem rozmawia Piotr Jaworowski.
W wakacje przejechałeś na rowerze i przeszedłeś ponad tysiąc kilometrów. Jaka była idea wyprawy ,,Postaw serce na nogi”?
– Na pomysł tej wyprawy wpadłem parę lat temu, kiedy okazało się, że muszę mieć operację serca. Zawsze byłem aktywnym człowiekiem, uprawiającym turystykę i sporty ekstremalne. Wtedy jednak zrozumiałem, że nic nie trwa wiecznie. Poprzez moją wyprawę, chciałem uświadomić ludziom, że każdy bez względu na wiek może zrobić coś dla swojego zdrowia. Uprawianie turystyki: wycieczki piesze, rowerowe, kajaki, aktywność sportowa, wyjazdy na wycieczki, uprawianie nordic walkingu, jeśli jest to robione systematyczne, wpływa na zdrowie. Dzięki temu: poprawisz swoją kondycję i wydolność, zmniejszysz stres, wzmocnisz odporność i zmniejszysz ryzyko wystąpienia wielu chorób. Życie masz tylko jedno i Ty ponosisz za nie odpowiedzialność. Twoje decyzje i wybory decydują jakie ono będzie.
Masz skończone 65 lat i nie wypominając wieku jesteś już seniorem. Wyprawa nie należała chyba więc do najłatwiejszych.
– Zgadza się. Żeby się przygotować musiałem zmienić kilka nawyków, które nie były zdrowe. Miałem też dosyć tego, że ludzie po 60 roku życia są odstawiani na boczny tor. Niektórzy zaczynają traktować seniorów jako pokolenie, które w zasadzie już się do niczego nie nadaje. Ja się z tym nie zgadzam, w innych kulturach czerpie się z wiedzy i doświadczenia starszych ludzi pełnymi garściami. Stwarza się im warunki do aktywności. Poprzez moją wyprawę chciałem pokazać, że seniorzy też mogą być aktywni i przy okazji sprawdzić siebie. Zadałem sobie pytanie, czy facet, który przez całe życie uprawiał turystykę, wspinał się po górach, uprawiał żeglarstwo, skakał na bungee da radę przetrzymać trudy takiej wycieczki? Dziś mogę powiedzieć, że dałem radę, choć czasem było ciężko i były chwile zwątpienia. Pomagało mi też codzienne wsparcie wielu osób, bliskich. Każdy komentarz, każdy kciuk w górze na moim profilu dodawał otuchy.
Cała wyprawa była podzielona na cztery etapy.
– Pierwszy etap był rowerowy i rozpoczął się w połowie lipca w Kaliszu, skąd wyruszyłem na trasę spod ratusza. Prowadził on przez Sieradz, Wieluń, Częstochowę, Mirów, Nagłowice, Chęciny, Kielce aż do podnóża góry Świętej Katarzyny w Górach Świętokrzyskich. Przez 6 dni przejechałem na rowerze ponad 460 kilometrów.
Kolejny odcinek gdzie wiódł?
– Kiedy dotarłem do Świętej Katarzyny to chciałem sobie zrobić dzień przerwy. Nie mogłem jednak wytrzymać i trafiłem do okolicznego Bodzentyna, by pozwiedzać to miasto. Później, w ramach drugiego etapu wyprawy, przez 4 dni wędrowałem głównym szlakiem świętokrzyskim. To jest najkrótszy z tzw. długodystansowych szlaków turystycznych w Polsce. Szlak miał około 100 kilometrów, ja jednak przeszedłem o 25 kilometrów więcej, gdyż schodziłem z niego zwiedzając okoliczne miejscowości.
W jakiej miejscowości rozpoczął się trzeci etap podróży?
– W Ujeździe, gdzie wystartowałem na rowerze spod zamku Krzyżtopór. Pojechałem wówczas w stronę Przemyśla. Droga prowadziła przez m.in. Sieniawę, Leżajsk, Jarosław aż do Przemyśla, gdzie była meta trzeciego etapu. Ten etap pokonałem na rowerze w ciągu 7 dni.
A ostatni etap gdzie miał miejsce?
– Na czwartym, ostatnim etapie przeszedłem Szlak Orlik Gniazd, idąc z Krakowa do Częstochowy. Podczas tego etapu znów sporo zwiedzałem i schodziłem ze szlaku, odwiedzając m.in. pobliski Olkusz. Pokonałem wówczas pieszo około 220 kilometrów. W sumie podczas mojej podróży przeszedłem pieszo i przejechałem na rowerze 1106 kilometrów.
Oglądając zdjęcia z twojej wyprawy można zrobić piękny album pod tytułem ,,Oto nasza Polska”.
– Zależało mi na tym, żeby pokazać, że turystyka kwalifikowana połączona jest ściśle z krajoznawstwem czyli z historią, zwyczajami, obrzędami, ludźmi, którzy żyją w danym regionie. Z kulturą materialną i niematerialną tych regionów, które odwiedziłem.
Jesteś długoletnim przewodnikiem turystycznym i byłeś już w wielu miejscach w Polsce. Zaskoczyło Cię coś na trasie?
– Zwiedziłem wiele urokliwych miejsc, mających swoją, ciekawą historię. W Leżajsku, oprócz klasztoru ojców Bernardynów, możemy oglądać średniowieczną zabudowę rynku i regionalne muzeum z zabawkami. Do tej miejscowości i do Lelowa, w którym również byłem, zjeżdżają chasydzi z całego świata i warto odwiedzić te miasta. Rudnik nad Sanem jest nazywany stolicą polskiej wikliny i w tej miejscowości można zobaczyć nawet pomniki z wikliny. Niedaleko Stalowej Woli w miejscowości Tarnogóra, podczas II wojny światowej, został zestrzelony samolot z brytyjskimi pilotami dokonującymi zrzutów dla walczących partyzantów. Pięcioro z nich, dzięki pomocy partyzantów z Batalionów Chłopskich i Armii Krajowej, przez kilka tygodni ukrywało się przed Niemcami i zdołało powrócić później na Wyspy Brytyjskie. To gotowy scenariusz na film z okresu wojennego! W woj. Świętokrzyskim i na Podkarpaciu bardzo pielęgnuje się pamięć o żołnierzach, bohaterach, którzy polegli walcząc za wolną Polskę. Byłem tym mile zaskoczony.
Meta jednego z etapów Przemyśl i jego urokliwe okolice to kolejne ciekawe miejsce wypadowe na kilka dni.
– Przy okazji pobytu w Przemyślu powinniśmy odwiedzić pobliski Jarosław z jego przepięknym rynkiem, cudownymi zabytkami i trasą podziemną oraz klasztorem Sióstr Benedyktynek, który posiada jedyną w Polsce czarną kaplicę. Sam Przemyśl to nie tylko miasto położone na kilku wzgórzach. To miasto wielowyznaniowe z wieloma kościołami. To także Muzeum Fajki i Dzwonów, a także Wzgórze Tatarskie, z którego rozciąga się przepiękny widok na cały Przemyśl. To klimatyczny rynek i ławeczka z Wojakiem Szwejkiem. Jest także Twierdza Przemyska. Trasa północna i południowa, które warto zwiedzić.
A w Górach Świętokrzyskich, po których wędrowałeś, co warto zobaczyć?
– Oczywiście Święty Krzyż. Najlepiej wyruszyć ze Świętej Katarzyny i tak dotrzeć do Świętego Krzyża i dalej Drogą Królewską do Nowej Słupi. Jeśli chodzi o wędrówkę w Górach Świętokrzyskich to jest ona dla koneserów. Może się wydawać, że to są góry malutkie, spokojne, ale nie do końca tak jest. Przełom Lubrzanki czy Góra Perzowa dały mi mocno w kość. Ja akurat pokonywałem te odcinki, kiedy mocno lało.
Co powiesz o pierwszym, rowerowym etapie, który rozpoczął się w Kaliszu?
– Podczas niego dotarłem do może trochę niedocenianych turystycznie miast Sieradza i Wielunia. W tym drugim mieście należy obejrzeć odnowioną starówkę oraz pobliski Załęczański Park Krajobrazowy i przełom Warty, warto to połączyć ze zwiedzaniem Twierdzy Stanisława Warszyckiego III w Dankowie. W Sieradzu trzeba zobaczyć park etnograficzny i wzgórze zamkowe.
Odwiedziłeś też Nagłowice, w których mieszkał i tworzył Mikołaj Rej.
– Nie tylko odwiedziłem, ale też przenocowałem w dworku tego znanego renesansowego poety. W dworku jest kilka pokojów noclegowych. Sama świadomość obcowania z polską kulturą sprawiła, że czułem się tam wyjątkowo. W puszczy jodłowej zobaczyłem popiersie Stefana Żeromskiego, który dla Polaków odkrywał Góry Świętokrzyskie.
Jako przewodnik jurajski co najbardziej polecasz na Szlaku Orlich Gniazd?
– Zamek w Bobolicach i zamek w Mirowie. Pomiędzy tymi zamkami jest tzw. grzęda mirowska, którą warto przejść, gdyż roztaczają się z niej wspaniałe widoki. Warto zobaczyć również ruiny zamku w Olsztynie oraz w Ogrodzieńcu. Kiedy mówimy o Jurze to polecam również zamek w Pieskowej Skale i Ojcowski Park Narodowy, Złoty Potok i Pustynię Błędowską. Warto również nieco zboczyć z trasy i zjechać do Olkusza. Zwiedzić rynek, tzw. Batorówkę, w której ponoć był król Stefan Batory, muzeum afrykanistyczne i muzeum Twórczości Władysława Wołkowskiego, który w okresie PRL-u tworzył meble z wikliny.
Wracając do poszczególnych etapów. Ile dziennie pokonywałeś kilometrów?
– Przechodziłem po około 40-45 kilometrów z plecakiem liczącym ponad 20 kilogramów. Dziennie potrafiłem wypić od 3 do 6 litrów napojów, w tym izotoników. Największym kłopotem na trasach było…zrobienie zakupów, gdyż w niektórych miejscach po prostu nie było sklepów. Starałem się raz dziennie zjeść coś ciepłego. Śniadania i kolacje przygotowywałem we własnym zakresie. Dwa razy pozwoliłem sobie na śniadania ,,na mieście”. Jedno zjadłem w Kielcach na rynku, a drugie na zamku w Bobolicach. Nazwałem je ,,królewskim”, bo kosztowało mnie więcej niż zarezerwowany wcześniej nocleg. Na trasie zjawiałem się zwykle rano, bo już od godz. 6:30. Dzień kończyłem między godz. 17:30 a 19:00. Wtedy dopiero jadłem obiad.
W jakich miejscach spałeś podczas wyprawy?
– Pierwotnie chciałem spać pod namiotem, ale z uwagi na rower ostatecznie wybierałem schroniska i agroturystykę. Tylko dwa, trzy razy spałem w hotelach, bo nie mogłem znaleźć noclegów w miejscach agroturystycznych.
Jakie koszty ponosiłeś?
– Na jedzenie i noclegi przeznaczałem dziennie od 150 do 200 złotych.
I na zakończenie. Czy miałeś na trasie jakieś kryzysy i jaki etap był dla Ciebie najtrudniejszy?
– O dziwo pierwsze trzy dni, kiedy to jechałem rowerem z Kalisza do Częstochowy. Wtedy to dwa razy prawie zostałem potrącony przez kierowców, którzy mijali mnie na drodze na przysłowiową żyletkę. Po dwóch takich przygodach…wylądowałem z rowerem w rowie. Wtedy to zastanawiałem się czy, ze względów bezpieczeństwa, nie zakończyć mojej wyprawy. Fizycznie najtrudniejsza okazała się dla mnie trasa świętokrzyska. Miałem też duży kryzys na końcu całej wyprawy, przed samą Częstochową. Było wtedy tak duszno i gorąco, że o godz. 9 rano miałem dosyć. Można powiedzieć, że wtedy ,,zagotowały” mi się nogi w butach. Warto było jednak pokonać słabości. Rekompensatą za te wszystkie wyrzeczenia było poznanie mnóstwa fantastycznych i pomocnych na trasie ludzi oraz zobaczenie wielu nietuzinkowych, może mało znanych turystycznie, acz pięknych miejsc.
Piotr Jaworowski